Madeline odnalazła wzrokiem podążającego w ich stronę Damona. Wywróciła szybko oczyma i bezgłośnie westchnęła. Ponownie musiała udawać szczęśliwą narzeczoną, a przychodziło jej to z niebywałą trudnością. Nie potrafiła się silić na pokazywanie swoich, tak czy inaczej, nieodwzajemnionych uczuć. Wszystko było na pokaz, co bardzo ją drażniło. Najchętniej stanęłaby na środku salonu i jak najgłośniej tylko potrafi wykrzyczałaby ludziom, że nie kocha Salvatore'a i pragnie uwolnić się od niego, wyjechać na drugi koniec świata i zapomnieć.
Wiedziała jednak, że nigdy to się nie stanie. Na samą myśl o tym, miała ochotę się rozpłakać jak małe dziecko. Dlaczego akurat to musiało spotkać właśnie ją? Dlaczego rodzice zgodzili się na ten układ? Poradziłaby sobie sama, nie potrzebowała Damona. Cholerne przekleństwa ciągnące się od tysiąca lat.
Jej myśli przerwał Damon, który właśnie do niej podszedł i objął ją jedną ręką w pasie. Delikatnie drgnęła i miała ochotę od razu się odsunąć, chociaż o jeden krok. Dziś nie mogła sobie na to pozwolić, starszy Salvatore chyba by ją zabił, gdyby zrobiła coś takiego przy ludziach, w sumie nawet i byłoby to dobre wyjście. Był szanowany wśród mieszkańców Mystic Falls, za pomoc w Radzie Założycieli. Spojrzała na niego z niesmakiem.
— Długo jeszcze mam się tutaj męczyć, kochanie? — zapytała szeptem, kładąc nacisk na ostatnie słowo, które wypowiedziała.
— Wytrzymasz jeszcze godzinkę — odpowiedział i zaczął zbliżać swoje usta do jej czoła, jednak ona szybko odwróciła głowę patrząc z uśmiechem na jakiś ludzi.
— Powiedziałam Ci coś wcześniej — szepnęła. — Jeszcze raz, a skręcę Ci kark.
Usta Damona ułożyły się w satysfakcjonujący uśmiech. Uwielbiał się z nią tak droczyć i patrzeć jak się na niego denerwuje. Szczególnie na takich spotkaniach, gdzie nie mogła się na niego wydrzeć ze złości. Może to trochę samolubne, ale to w końcu on. Krwiopijczy, samolubny dupek.
Nagle ludzie zaczęli się schodzić do największego z dwóch salonów. Oni również podążyli za tłumem. Kątem oka zauważyła, że Dean ją obserwuje. Posłała mu smutne spojrzenie i odwróciła głowę w inną stronę. Dostrzegła stojącą nieopodal Caroline wraz z Sam'em, a zaraz obok nich Bonnie z Lorenzo. Bezgłośnie westchnęła. Burmistrz zaczął swoją przemowę, której nawet nie słuchała. Nie miała teraz do tego głowy.
Jej myśli zaczęły krążyć wkoło Dean'a Winchester'a. Starała się zablokować swój umysł, tak aby Damon przypadkiem się do niego nie wkradł. Kolejny z minusów bycia wampirem. Rok temu jej narzeczony potrafił nocami wchodzić dość często do jej myśli. Teraz jednak nauczyła się to kontrolować, z czego Salvatore nie jest zachwycony. Wcześniej miał nad nią "pańskie oko", co go oczywiście bardzo cieszyło i miał sporadycznie czym ją denerwować.
Od myśli oderwał ją głośny dźwięk dzwonu, w którego uderzył burmistrz. Skrzywiła się delikatnie, a po chwili zaczęła klaskać razem z innymi, ale tylko dlatego, że Damon ją szturchnął i skarcił wzrokiem. Westchnęła bezgłośnie, a kiedy wszyscy zaczęli się rozchodzić, wyszła na zewnątrz.
Usiadła na ławce przy niewielkim stawie znajdującym się przy posesji Lockwood'ów. Wpatrywała się w taflę wody i odbicie księżyca, które delikatnie drażniło jej źrenice. Schowała twarz w dłonie, była już tym zmęczona, chociaż niedawno tu przyszła. Usłyszała za sobą kroki, więc gwałtownie się odwróciła.
— Dean, błagam — powiedziała. — Nigdy więcej nie nachodź mnie od tyłu.
— Przepraszam, nie chciałem Cię wystraszyć — odpowiedział z lekkim uśmiechem, po czym usiadł nieopodal niej na ławce.
— Nie powinniśmy dzisiaj rozmawiać, mój narzeczony, on może być wszędzie — powiedziała rozglądając się za wszystkie strony.
Spojrzała na niego przepraszającym wzrokiem. Wstała z ławki i miała już odchodzić, jednak on ją powstrzymał chwytając ją za dłoń i wciskając jakąś kartkę. Popatrzyła na niego pytająco, a on się delikatnie uśmiechnął.
— Tu masz adres, jakbyś chciała się spotkać i porozmawiać wieczorami to wiesz gdzie mnie szukać — powiedział szybko i szeptem, po czym puścił jej dłoń.
Nic nie odpowiadając odwróciła się i szybkim krokiem poszła w kierunku rezydencji. W między czasie schowała kartkę z adresem w biustonosz. Uśmiechnęła się z lekka i weszła do środka.
2 dni później, pensjonat Salvatore'ów
Od samego rana chodziła w niehumorze. Wszystko co się ruszało, czy też nie ją irytowało. Ktokolwiek się tu pojawiał schodził jej z drogi, tylko nie Damon.
— Z każdym dniem coraz bardziej Ci się przyglądam i masz takie humorki jakbyś co najmniej w ciąży była! — powiedział kiedy ją wymijał na schodach.
Te słowa sprawiły, że się zatrzymała. Doskonale wiedział, że w przyszłości pragnęła mieć dzieci, ale szansa ta została zaprzepaszczona. Nie lubiła kiedy ktoś do jej osoby mówił o ciąży, a tym bardziej kierował do niej tego typu podteksty. Poczuła jak do oczu napływają jej łzy, jednak nie pozwoliła, aby ujrzały światło dzienne, a tym bardziej, żeby Damon je zobaczył.
— Spieprzaj — wysyczała, a on złapał się za głowę, dopiero teraz zdał sobie sprawę co powiedział, zaczął iść w jej kierunku. — Nawet nie podchodź.
Zeszła w wampirzym tempie z pozostałych schodków i poszła do salonu. Odpuścił. Teraz wiedział, że musi się trzymać od niej z daleka. Ciężko westchnął, postanowił ulotnić się na jakiś czas z domu.
Usłyszała zamykające się drzwi wyjściowe. Postanowiła skorzystać z okazji i przenieść wszystkie swoje rzeczy do innego pokoju. Nie chciała być z nim. I tak już zbyt długo tam wytrzymała.
Chwilę później była już na piętrze. Znalazła w schowku jakieś niepotrzebne pudła i zaczęła pakować wszystko co do niej należało. Wiedziała, że Damon nie będzie z tego zadowolony, jednak po tym co wydarzyło się przed chwilą, będzie próbował ją udobruchać. Niech próbuje, ale marne jego szanse.
Po kilku godzinach Damon nadal nie wracał do domu, a ona w tym czasie zdążyła spakować swoje rzeczy i przenieść je do nowego pokoju w drugim skrzydle pensjonatu. Pomieszczenie było w jasnych barwach. Ściany miały kolor pudrowego różu, po środku dwóch okien stało duże łoże. Nieopodal drzwi stała biała komoda, a po drugiej stronie znajdowała się biała toaletka z dość sporym lustrem. Przy drzwiach balkonowych stał fotel w kolorze ścian.
Chwyciła za pudła z ubraniami i przeniosła je do niewielkiej garderoby. Usiadła przy toaletce i zaczęła uzupełniać szuflady kosmetykami, kiedy nagle usłyszała pukanie do drzwi. Nie miała ochoty nikogo widzieć.
— Madeline, otwórz! — usłyszała zza drzwi głos Damona. — Minęło już tyle godzin, a Ty dalej się gniewasz? Daj spokój.
Nic nie odpowiadając podeszła do drzwi i przekręciła kluczyk, po czym wróciła do wcześniejszych zajęć. Damon nie dawał za wygraną, więc chwyciła za pilot do wieży i ustawiła muzykę na najwyższą głośność. Przynajmniej już go nie musiała słyszeć. Wiedziała, że jej zachowanie jest podobne do zachowania dziecka, ale miała już naprawdę tego wszystkiego dość.
Późnym wieczorem, pensjonat Salvatore'ów
Madeline stała przed lustrem przyglądając się sobie. Palcami dłoni przejechała delikatnie po swoich falowanych, brązowych włosach zarzucając je od razu do przodu. Poprawiła czarną, koronkową bluzkę na ramiączkach i zapięła pasek przy ciemnych jeansach. Sięgnęła po fiolkę perfum i gdzieniegdzie pokropiła się nią. Na ramiona zarzuciła czarną skórę i pierwszy raz od kilku godzin wyszła w końcu z pokoju. Zeszła schodami na dół, gdzie natknęła się na Damona.
— A panienka to dokąd się wybiera? — zapytał opierając się o barierkę schodów.
Spojrzała na niego zniesmaczonym wzrokiem i cicho westchnęła.
— Nie Twój interes, tato — warknęła i szybkim krokiem wyszła z domu trzaskając za sobą drzwiami. — Cholera... — mruknęła sama do siebie.
Zerknęła w stronę garażu. Postanowiła jednak nie jechać samochodem tylko przejść się w stronę miasta. Odwróciła się i ruszyła przed siebie. Był chłodny wieczór, choć jej zimno wcale nie przeszkadzało, nie odczuwała tego. Choć trochę za tym tęskniła. Najprościej było zapytać, za czym nie tęskniła. Były plusy i większość dla niej minusów bycia nieśmiertelną.
Sama do tej pory nie bardzo mogła sobie przypomnieć jak się stała wampirem. Skąd miałaby w sobie krew wampira? Podejrzewała, że rodzice mogli jej ją podawać. Odkąd dowiedzieli się, że jest czwartym znanym sobowtórem niejakiej Amary, stali się nerwowi i dość nadopiekuńczy. Była ich jedynym, upragnionym dzieckiem, oczkiem w głowie. Istniały przeróżne niebezpieczeństwa dla niej. Jej krew była niektórym bardzo użyteczna. Ktokolwiek by się o niej dowiedział, że istnieje kolejny sobowtór - nie miała by życia. Jedynym rozwiązaniem była przemiana, wtedy krew staje się bezużyteczna, choć ona nie bardzo w to wierzyła. Kiedy powoli zaczęła zbierać informacje od Damona i Stefana o sobowtórach, zaczęła to wszystko coraz bardziej rozumieć. Nawet udało jej się usłyszeć historię o pierwszych nieśmiertelnych i ich przekleństwie, które sprawiało, że co ok. 500 lat pojawiały się ich kolejne wersje.
Było to ponad 2000 lat temu, w Starożytnej Grecji. Czarownik Silas i czarownica Qetsiyah zaręczyli się. Byli oni najpotężniejszymi ludźmi, byli również inni utalentowani, nazywano ich Podróżnikami. Silas chciał, aby ich miłość trwała wiecznie, dlatego też namówił swoją ukochaną na stworzenie eliksiru, który by wypili podczas swojego ślubu i od tego momentu byliby ze sobą przez wieczność trwając w miłości. Qetsiyah zrobiła to, o co ją poprosił. Jednakże w noc ich ślubu Silas nie pojawił się, a eliksir zniknął. W koło niej wszystkie kwiaty zaczynały więdnąć, a to oznaczało tylko jedno — Silas wypił eliksir nieśmiertelności z inną kobietą. Odnalazła Silas'a w namiocie ze swoją służącą — Amarą. Czarownica ofiarowała mu jeden z dwóch darów — nieśmiertelność, bądź lekarstwo, przy okazji stwierdzając, że jedno z lekarstw zdążyła już wykorzystać. Silas w przerażeniu wbiegł do namiotu, który był cały we krwi, a po Amarze nie było śladu. Wyjęła z kielicha zakrwawione serce, które wycięła kochance ukochanego, po tym jak podcięła jej gardło. Silas pragnął lekarstwa i śmierci, jednak Qetsiyah uwięziła go w podziemnej jaskini na opuszczonej wyspie, gdzie zamieniony w kamień spędza już 2000 lat z lekarstwem pod ręką. Konsekwencją nieśmiertelności Silas'a i Amary było tworzenie ich cieni. Naruszyli oni prawo natury i każdy powinien umrzeć.
Kiedy pierwszy raz usłyszała tą historię była zarazem wzruszona i wściekła. Oprócz tego ciekawiło ją lekarstwo na wampiryzm. Gdyby tylko udało jej się go znaleźć, nie patrzyłaby na nic. Od razu by je zażyła, pragnęła znowu być tylko człowiekiem. Po chwili oderwała się od swoich myśli, nawet nie zauważyła kiedy weszła do miasta i przechadzała się jego uliczkami.
Usiadła na ławce niedaleko parku. Obserwowała zakochanych licealistów, którzy siedzieli i czule się obściskiwali na ławkach. Lekko się uśmiechnęła, a z drugiej strony poczuła, że jej brak bliskości. Wiedziała, że od Damona mogła ją uzyskać, ale to nie byłoby to samo. Nie kochała go. Zmarszczyła brwi i sięgnęła dłonią w głąb kieszeni. Wyciągnęła z niej karteczkę z adresem, którą dostała od Dean'a. Jej kąciki ust uniosły się ku górze, potrzebowała tego, potrzebowała właśnie jego. To on sprawiał, że była szczęśliwa.
Kilkanaście minut później, dom Winchester'ów
Stanęła przed dużymi dębowymi drzwiami. Miała już zapukać, jednak coś odebrało jej odwagę. Co jeśli Damon by się o tym dowiedział, że ona tutaj jest? Nie dał by jej żyć, a tym bardziej Dean'owi. Każda tajemnica kiedyś wychodzi na światło dzienne. Nie chciała jednak skąd odchodzić. Chciała go zobaczyć.
Postanowiła zaryzykować. Jakby do czegoś doszło, nie da go skrzywdzić. Nie pozwoli na to, weźmie wszystko na siebie, w końcu to ona się poddaje. W zasadzie nie chciała tego, jednak tak bardzo ją ciągnęło do niego, że nie może się dłużej opierać. Nawet wiedząc, że nie może sobie za wiele wyobrażać. Wzięła głęboki wdech, szybko przeczesała włosy palcami dłoni i zapukała dwa razy. Ponownie miała ochotę odejść jak najszybciej, ale już nie mogła się wycofać. Usłyszała jak ktoś staje tuż przed drzwiami i je otwiera. Wypuściła powoli powietrze z ust i lekko się uśmiechnęła widząc Sam'a Winchester'a.
— Cześć Madeline — posłał jej szeroki, jak i zdziwiony uśmiech.
— Witaj Sam — powiedziała, po czym zerknęła za niego. — Jest Dean? — zapytała.
Młodszy Winchester uniósł kąciki ust ku górze i pokiwał głową.
— Jasne, jest w salonie — odpowiedział. — Wejdź i idź do niego, ja właśnie wychodzę — dodał, po czym odsunął się tak, aby mogła swobodnie wejść.
Madeline weszła do środka, a Sam machnął jej ręką na pożegnanie i wyszedł z domu. Kiedy młodszy Winchester w końcu opuścił dom, spojrzała w drugą stronę. Ruszyła przed siebie przez wąski korytarz. Przy okazji przyglądała się zdjęciom, które były rozwieszone na ścianie. Na jednym ze zdjęć widniała cała ich czwórka. Mery, John, czteroletni Dean i niedawno narodzony Sam. Lekko się uśmiechnęła, gdy zobaczyła zdjęcie swoje i Dean'a w domku na drzewie. Było to jakieś 16 lat temu. Oderwała wzrok od zdjęć kiedy usłyszała chrząknięcie dochodzące z salonu. Poszła w tamtą stronę, stanęła przed wejściem do salonu i oparła się o framugę. Przyglądała się leżącemu na sofie Dean'owi.
Dopiero po chwili ją zauważył. Szeroko się uśmiechnął i wstał z łóżka. Jej widok go uszczęśliwił, nie widzieli się parę dni, a on już za nią zdążył zatęsknić.
— W końcu przyszłaś — powiedział, a ona ani drgnęła tylko lekko się uśmiechnęła. — Nie mogłem się Ciebie doczekać, wiesz? — dodał, a jego kąciki ust ponownie się podniosły. — Napijesz się czegoś? A może zjesz? — pytał.
— Kiedy zaczynasz się denerwować moją obecnością — zaczęła — to strasznie dużo mówisz, wiesz? — zaśmiała się cicho i zeszła z dwóch schodków, po czym podeszła do niego bliżej. — Skoro już pytałeś, to poproszę jedynie szklankę wody — powiedziała z uśmiechem patrząc mu w oczy.
Dean się zaśmiał i spojrzał na nią podejrzanie, po czym ona widząc to popatrzyła na niego pytająco. Cicho westchnął.
— Szklanka wody, czy bourbon? — uniósł brwi ku górze.
— Cokolwiek nalejesz, wypiję — odpowiedziała i go ominęła siadając na sofie.
Starszy Winchester podszedł do barku, z którego wyciągnął dwie szklanki i butelkę z trunkiem. W między czasie się jej przyglądał. Wyglądała pięknie, z resztą jak zawsze. Idealne, drobne, ale wysportowane ciało. Twarzyczka, która posyła cudowne uśmiechy i zalotne spojrzenia. Głos, którego mógłby słuchać bez końca. Wielkie, dobre serce, które kiedyś pozostawił samo sobie.
Dopiero teraz powoli rozumiał, co stracił przez te sześć lat. Najgorsze było dla niego w tym momencie jedno. Czy uda mu się ją odzyskać? Ma narzeczonego, może w najbliższym czasie planują ślub? Nie miał zielonego pojęcia, ile jeszcze czasu mu zostało. Postanowił jednak o nią walczyć.
— Proszę — powiedział podając jej szklankę, po czym usiadł nieopodal niej.
Spojrzała na niego dziękującym wzrokiem i delikatnie się uśmiechnęła. Upiła łyk trunku i odłożyła szkło na stolik. Ponownie przeniosła na niego wzrok.
— Salvatore Cię nie śledzi? — zapytał po dłuższej chwili milczenia i przypatrywania się sobie. — Mam się go obawiać? — zaśmiał się krótko.
Madeline zmarszczyła delikatnie brwi i ponownie sięgnęła po szklankę.
— Nic Ci nie zrobi — odpowiedziała nieśpiesznie. — A czy mnie śledzi? Jakoś nie bardzo chcę teraz o tym myśleć — dodała i upiła łyk alkoholu.
— Dlaczego z nim jesteś? — z jego ust padło kolejne pytanie. — Nie widzę w Tobie miłości do niego — stwierdził, a ona bezgłośnie westchnęła.
Wstała z sofy i podeszła do okna, przez które przyglądała się przechodzącym co jakiś czas ludziom. Po chwili poczuła jak Dean zachodzi ją od tyłu. Jego ręce powędrowały na jej biodra, a ona mimowolnie zadrżała.
— Nie chcę o tym rozmawiać, to skomplikowane — powiedziała z przymrużonymi oczyma. — Nie przyszłam tu po to, aby o tym rozmawiać, chcę o tym choć na chwilę zapomnieć — wyznała, a on przytaknął głową.
Nachylił się nad nią. Czubkiem nosa delikatnie wsunął się między kosmyki jej włosów. Nieśpiesznie muskał ustami jej płatek ucha, a ona cicho westchnęła. Napawał się zapachem jej włosów, skóry. Pachniała nieziemsko.
Niepewnie odwróciła się przodem do niego. Jej ręce powędrowały na jego kark, który opuszkami palców delikatnie pieściła, po czym wtapiała palce w jego ciemnoblond włosy. Powstała dokładnie ta sama sytuacja co parę dni temu na stadionie. Ich usta dzieliły już tylko milimetry. W ich głowach panował zamęt.
Odskoczyła od niego, kiedy usłyszała otwierające się drzwi. Spojrzała w stronę korytarza, gdzie chwilę później pojawił się ktoś w wejściu do salonu.
— Chyba Wam nie przeszkodziłem, nie?
Zeszła w wampirzym tempie z pozostałych schodków i poszła do salonu. Odpuścił. Teraz wiedział, że musi się trzymać od niej z daleka. Ciężko westchnął, postanowił ulotnić się na jakiś czas z domu.
Usłyszała zamykające się drzwi wyjściowe. Postanowiła skorzystać z okazji i przenieść wszystkie swoje rzeczy do innego pokoju. Nie chciała być z nim. I tak już zbyt długo tam wytrzymała.
Chwilę później była już na piętrze. Znalazła w schowku jakieś niepotrzebne pudła i zaczęła pakować wszystko co do niej należało. Wiedziała, że Damon nie będzie z tego zadowolony, jednak po tym co wydarzyło się przed chwilą, będzie próbował ją udobruchać. Niech próbuje, ale marne jego szanse.
Po kilku godzinach Damon nadal nie wracał do domu, a ona w tym czasie zdążyła spakować swoje rzeczy i przenieść je do nowego pokoju w drugim skrzydle pensjonatu. Pomieszczenie było w jasnych barwach. Ściany miały kolor pudrowego różu, po środku dwóch okien stało duże łoże. Nieopodal drzwi stała biała komoda, a po drugiej stronie znajdowała się biała toaletka z dość sporym lustrem. Przy drzwiach balkonowych stał fotel w kolorze ścian.
Chwyciła za pudła z ubraniami i przeniosła je do niewielkiej garderoby. Usiadła przy toaletce i zaczęła uzupełniać szuflady kosmetykami, kiedy nagle usłyszała pukanie do drzwi. Nie miała ochoty nikogo widzieć.
— Madeline, otwórz! — usłyszała zza drzwi głos Damona. — Minęło już tyle godzin, a Ty dalej się gniewasz? Daj spokój.
Nic nie odpowiadając podeszła do drzwi i przekręciła kluczyk, po czym wróciła do wcześniejszych zajęć. Damon nie dawał za wygraną, więc chwyciła za pilot do wieży i ustawiła muzykę na najwyższą głośność. Przynajmniej już go nie musiała słyszeć. Wiedziała, że jej zachowanie jest podobne do zachowania dziecka, ale miała już naprawdę tego wszystkiego dość.
Późnym wieczorem, pensjonat Salvatore'ów
Madeline stała przed lustrem przyglądając się sobie. Palcami dłoni przejechała delikatnie po swoich falowanych, brązowych włosach zarzucając je od razu do przodu. Poprawiła czarną, koronkową bluzkę na ramiączkach i zapięła pasek przy ciemnych jeansach. Sięgnęła po fiolkę perfum i gdzieniegdzie pokropiła się nią. Na ramiona zarzuciła czarną skórę i pierwszy raz od kilku godzin wyszła w końcu z pokoju. Zeszła schodami na dół, gdzie natknęła się na Damona.
— A panienka to dokąd się wybiera? — zapytał opierając się o barierkę schodów.
Spojrzała na niego zniesmaczonym wzrokiem i cicho westchnęła.
— Nie Twój interes, tato — warknęła i szybkim krokiem wyszła z domu trzaskając za sobą drzwiami. — Cholera... — mruknęła sama do siebie.
Zerknęła w stronę garażu. Postanowiła jednak nie jechać samochodem tylko przejść się w stronę miasta. Odwróciła się i ruszyła przed siebie. Był chłodny wieczór, choć jej zimno wcale nie przeszkadzało, nie odczuwała tego. Choć trochę za tym tęskniła. Najprościej było zapytać, za czym nie tęskniła. Były plusy i większość dla niej minusów bycia nieśmiertelną.
Sama do tej pory nie bardzo mogła sobie przypomnieć jak się stała wampirem. Skąd miałaby w sobie krew wampira? Podejrzewała, że rodzice mogli jej ją podawać. Odkąd dowiedzieli się, że jest czwartym znanym sobowtórem niejakiej Amary, stali się nerwowi i dość nadopiekuńczy. Była ich jedynym, upragnionym dzieckiem, oczkiem w głowie. Istniały przeróżne niebezpieczeństwa dla niej. Jej krew była niektórym bardzo użyteczna. Ktokolwiek by się o niej dowiedział, że istnieje kolejny sobowtór - nie miała by życia. Jedynym rozwiązaniem była przemiana, wtedy krew staje się bezużyteczna, choć ona nie bardzo w to wierzyła. Kiedy powoli zaczęła zbierać informacje od Damona i Stefana o sobowtórach, zaczęła to wszystko coraz bardziej rozumieć. Nawet udało jej się usłyszeć historię o pierwszych nieśmiertelnych i ich przekleństwie, które sprawiało, że co ok. 500 lat pojawiały się ich kolejne wersje.
Było to ponad 2000 lat temu, w Starożytnej Grecji. Czarownik Silas i czarownica Qetsiyah zaręczyli się. Byli oni najpotężniejszymi ludźmi, byli również inni utalentowani, nazywano ich Podróżnikami. Silas chciał, aby ich miłość trwała wiecznie, dlatego też namówił swoją ukochaną na stworzenie eliksiru, który by wypili podczas swojego ślubu i od tego momentu byliby ze sobą przez wieczność trwając w miłości. Qetsiyah zrobiła to, o co ją poprosił. Jednakże w noc ich ślubu Silas nie pojawił się, a eliksir zniknął. W koło niej wszystkie kwiaty zaczynały więdnąć, a to oznaczało tylko jedno — Silas wypił eliksir nieśmiertelności z inną kobietą. Odnalazła Silas'a w namiocie ze swoją służącą — Amarą. Czarownica ofiarowała mu jeden z dwóch darów — nieśmiertelność, bądź lekarstwo, przy okazji stwierdzając, że jedno z lekarstw zdążyła już wykorzystać. Silas w przerażeniu wbiegł do namiotu, który był cały we krwi, a po Amarze nie było śladu. Wyjęła z kielicha zakrwawione serce, które wycięła kochance ukochanego, po tym jak podcięła jej gardło. Silas pragnął lekarstwa i śmierci, jednak Qetsiyah uwięziła go w podziemnej jaskini na opuszczonej wyspie, gdzie zamieniony w kamień spędza już 2000 lat z lekarstwem pod ręką. Konsekwencją nieśmiertelności Silas'a i Amary było tworzenie ich cieni. Naruszyli oni prawo natury i każdy powinien umrzeć.
Kiedy pierwszy raz usłyszała tą historię była zarazem wzruszona i wściekła. Oprócz tego ciekawiło ją lekarstwo na wampiryzm. Gdyby tylko udało jej się go znaleźć, nie patrzyłaby na nic. Od razu by je zażyła, pragnęła znowu być tylko człowiekiem. Po chwili oderwała się od swoich myśli, nawet nie zauważyła kiedy weszła do miasta i przechadzała się jego uliczkami.
Usiadła na ławce niedaleko parku. Obserwowała zakochanych licealistów, którzy siedzieli i czule się obściskiwali na ławkach. Lekko się uśmiechnęła, a z drugiej strony poczuła, że jej brak bliskości. Wiedziała, że od Damona mogła ją uzyskać, ale to nie byłoby to samo. Nie kochała go. Zmarszczyła brwi i sięgnęła dłonią w głąb kieszeni. Wyciągnęła z niej karteczkę z adresem, którą dostała od Dean'a. Jej kąciki ust uniosły się ku górze, potrzebowała tego, potrzebowała właśnie jego. To on sprawiał, że była szczęśliwa.
Kilkanaście minut później, dom Winchester'ów
Stanęła przed dużymi dębowymi drzwiami. Miała już zapukać, jednak coś odebrało jej odwagę. Co jeśli Damon by się o tym dowiedział, że ona tutaj jest? Nie dał by jej żyć, a tym bardziej Dean'owi. Każda tajemnica kiedyś wychodzi na światło dzienne. Nie chciała jednak skąd odchodzić. Chciała go zobaczyć.
Postanowiła zaryzykować. Jakby do czegoś doszło, nie da go skrzywdzić. Nie pozwoli na to, weźmie wszystko na siebie, w końcu to ona się poddaje. W zasadzie nie chciała tego, jednak tak bardzo ją ciągnęło do niego, że nie może się dłużej opierać. Nawet wiedząc, że nie może sobie za wiele wyobrażać. Wzięła głęboki wdech, szybko przeczesała włosy palcami dłoni i zapukała dwa razy. Ponownie miała ochotę odejść jak najszybciej, ale już nie mogła się wycofać. Usłyszała jak ktoś staje tuż przed drzwiami i je otwiera. Wypuściła powoli powietrze z ust i lekko się uśmiechnęła widząc Sam'a Winchester'a.
— Cześć Madeline — posłał jej szeroki, jak i zdziwiony uśmiech.
— Witaj Sam — powiedziała, po czym zerknęła za niego. — Jest Dean? — zapytała.
Młodszy Winchester uniósł kąciki ust ku górze i pokiwał głową.
— Jasne, jest w salonie — odpowiedział. — Wejdź i idź do niego, ja właśnie wychodzę — dodał, po czym odsunął się tak, aby mogła swobodnie wejść.
Madeline weszła do środka, a Sam machnął jej ręką na pożegnanie i wyszedł z domu. Kiedy młodszy Winchester w końcu opuścił dom, spojrzała w drugą stronę. Ruszyła przed siebie przez wąski korytarz. Przy okazji przyglądała się zdjęciom, które były rozwieszone na ścianie. Na jednym ze zdjęć widniała cała ich czwórka. Mery, John, czteroletni Dean i niedawno narodzony Sam. Lekko się uśmiechnęła, gdy zobaczyła zdjęcie swoje i Dean'a w domku na drzewie. Było to jakieś 16 lat temu. Oderwała wzrok od zdjęć kiedy usłyszała chrząknięcie dochodzące z salonu. Poszła w tamtą stronę, stanęła przed wejściem do salonu i oparła się o framugę. Przyglądała się leżącemu na sofie Dean'owi.
Dopiero po chwili ją zauważył. Szeroko się uśmiechnął i wstał z łóżka. Jej widok go uszczęśliwił, nie widzieli się parę dni, a on już za nią zdążył zatęsknić.
— W końcu przyszłaś — powiedział, a ona ani drgnęła tylko lekko się uśmiechnęła. — Nie mogłem się Ciebie doczekać, wiesz? — dodał, a jego kąciki ust ponownie się podniosły. — Napijesz się czegoś? A może zjesz? — pytał.
— Kiedy zaczynasz się denerwować moją obecnością — zaczęła — to strasznie dużo mówisz, wiesz? — zaśmiała się cicho i zeszła z dwóch schodków, po czym podeszła do niego bliżej. — Skoro już pytałeś, to poproszę jedynie szklankę wody — powiedziała z uśmiechem patrząc mu w oczy.
Dean się zaśmiał i spojrzał na nią podejrzanie, po czym ona widząc to popatrzyła na niego pytająco. Cicho westchnął.
— Szklanka wody, czy bourbon? — uniósł brwi ku górze.
— Cokolwiek nalejesz, wypiję — odpowiedziała i go ominęła siadając na sofie.
Starszy Winchester podszedł do barku, z którego wyciągnął dwie szklanki i butelkę z trunkiem. W między czasie się jej przyglądał. Wyglądała pięknie, z resztą jak zawsze. Idealne, drobne, ale wysportowane ciało. Twarzyczka, która posyła cudowne uśmiechy i zalotne spojrzenia. Głos, którego mógłby słuchać bez końca. Wielkie, dobre serce, które kiedyś pozostawił samo sobie.
Dopiero teraz powoli rozumiał, co stracił przez te sześć lat. Najgorsze było dla niego w tym momencie jedno. Czy uda mu się ją odzyskać? Ma narzeczonego, może w najbliższym czasie planują ślub? Nie miał zielonego pojęcia, ile jeszcze czasu mu zostało. Postanowił jednak o nią walczyć.
— Proszę — powiedział podając jej szklankę, po czym usiadł nieopodal niej.
Spojrzała na niego dziękującym wzrokiem i delikatnie się uśmiechnęła. Upiła łyk trunku i odłożyła szkło na stolik. Ponownie przeniosła na niego wzrok.
— Salvatore Cię nie śledzi? — zapytał po dłuższej chwili milczenia i przypatrywania się sobie. — Mam się go obawiać? — zaśmiał się krótko.
Madeline zmarszczyła delikatnie brwi i ponownie sięgnęła po szklankę.
— Nic Ci nie zrobi — odpowiedziała nieśpiesznie. — A czy mnie śledzi? Jakoś nie bardzo chcę teraz o tym myśleć — dodała i upiła łyk alkoholu.
— Dlaczego z nim jesteś? — z jego ust padło kolejne pytanie. — Nie widzę w Tobie miłości do niego — stwierdził, a ona bezgłośnie westchnęła.
Wstała z sofy i podeszła do okna, przez które przyglądała się przechodzącym co jakiś czas ludziom. Po chwili poczuła jak Dean zachodzi ją od tyłu. Jego ręce powędrowały na jej biodra, a ona mimowolnie zadrżała.
— Nie chcę o tym rozmawiać, to skomplikowane — powiedziała z przymrużonymi oczyma. — Nie przyszłam tu po to, aby o tym rozmawiać, chcę o tym choć na chwilę zapomnieć — wyznała, a on przytaknął głową.
Nachylił się nad nią. Czubkiem nosa delikatnie wsunął się między kosmyki jej włosów. Nieśpiesznie muskał ustami jej płatek ucha, a ona cicho westchnęła. Napawał się zapachem jej włosów, skóry. Pachniała nieziemsko.
Niepewnie odwróciła się przodem do niego. Jej ręce powędrowały na jego kark, który opuszkami palców delikatnie pieściła, po czym wtapiała palce w jego ciemnoblond włosy. Powstała dokładnie ta sama sytuacja co parę dni temu na stadionie. Ich usta dzieliły już tylko milimetry. W ich głowach panował zamęt.
Odskoczyła od niego, kiedy usłyszała otwierające się drzwi. Spojrzała w stronę korytarza, gdzie chwilę później pojawił się ktoś w wejściu do salonu.
— Chyba Wam nie przeszkodziłem, nie?
Witam! Kolejny, krótki rozdział. Przepraszam Was za to niezmiernie, ale gdybym tylko miała czas, aby cokolwiek naskrobać to byłoby zupełnie inaczej. Niestety, praktyki dalej trwają, całe szczęście pozostały mi dwa cholerne dni. Jakby to powiedziała Elena "I will survive". Potem jeszcze dwa tygodnie szkoły, muszę poprawić oceny = znowu brak czasu na pisanie. Dopiero w wakacje będę miała mnóstwo czasu na to, aby pisać, pisać i jeszcze raz pisać! :) Także, mam nadzieję, że wytrzymacie i oczywiście mi wybaczycie te krótkie rozdziały. Pozdrawiam i całuję! Do zobaczenia niedługo! :*
Było już tak pięknie. Byli tak blisko. Nie możesz tak kończyć rozdziałów! :D Kurcze, teraz muszę żyć w niewiedzy kto się pojawił w salonie. Z jednej strony myślę, że to Damon, bo jednak śledził Madeline. A z drugiej strony może to jakaś zmyłka i to tylko Sam wrócił do domu. Ale to tylko moje domysły. No i troszkę mi żal Damona, może on coś czuje do Madeline, a ona go wręcz nienawidzi... Powodzenia w poprawianiu ocen. Trzymaj się!
OdpowiedzUsuńhttp://bigxliar.blogspot.com/
Dziękuję bardzo :)
UsuńPozdrawiam!
Moje pierwsze pytanie po przeczytaniu rozdziału to Kto pojawił się w salonie? Zgadzam się z Aleks, nie możesz kończyć w takich momentach. Liczyłam, że tym razem się pocałują... no cóż, dobrze że mam anielską cierpliwość :D Powodzenia szkole :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Rayna
xoxo
Trzeba czymś zaciekawić czytelnika :)
UsuńDziękuję bardzo! Pozdrawiam!
Stawiam na Stefana napisz coś więcej o pierwotnych niech z ginie Enzo i gdzie wyszedł Sam bardzo proszę wprowadz Klausa niech się okaże,że są starymi przjaciumi z Samem szkoda mi Damona on się męczy bo kocha Melanie wyśli to opowiadanie do producentów supernatural pozdrawiam i zaznacz jak będziesz wysyłać żeby w roli Melanie wstąpiła nina albo mogła by być łowczynią jak bracia i mogłaby być dzewczyną Sama pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTroszeczkę mnie rozbawiłaś. W życiu bym nie wysłała tego do producentów, nawet by pewnie tego nie przeczytali, a co dopiero to zekanizowali :D
UsuńPozdrawiam!
Jestem,zgodnie z zapowiedzią :)
OdpowiedzUsuńJak ja kocham takie historie o zakazanych miłościach! A już zwłaszcza jak są z Pamiętników & Supernatural :D
Okej no to zacznę od tego,że piszesz bardzo fajnie i lekko,to już jest na plus :D Bohaterowie zachowują się właściwie zgodnie z kanonem i to też dobrze. Damon w roli tego złego jest super,bardzo przypomina mi tu książkowego,jak mówił do Eleny "moja księżniczko ciemności". Dean to Dean cudowny jak zawsze,nawet nie będę się rozdrabniać ;)
I Enzo! Co prawda nie doszłam jeszcze w serialu do jego pojawienia się i Amary (swoją drogą-co za zbieżność!),ale koleżanka mi go pokazała i już jestem zakochana w jego oczach :D Także na plus,że jest i tutaj.
Ogólnie historia zapowiada się bardzo fajnie,na 1000 % będę czytać i komentować dalej :)
Pozdrawiam i jeśli masz ochotę zajrzyj do mnie https://supernatural-love-story.blogspot.com/ ;)
Bardzo mi miło, że zdecydowałaś się jednak przeczytać moje opowiadanie!
UsuńDziękuję za nową czytelniczkę :*
Pozdrawiam, a na bloga zajrzę kiedy tylko poprawię oceny :)
Na wstępie muszę Ci się pochwalić, że zaczęłam oglądać Supernatural! Normalnie Twoje opowiadanie mnie do tego zainspirowało. Teraz już rozumiem, dlaczego wszyscy uwielbiają Deana. :D
OdpowiedzUsuńNiesamowite, jak po tylu latach oni wciąż byliby w stanie skoczyć za sobą w ogień. Podoba mi się sposób, w jaki Dean postrzega Madeline i zresztą odwrotnie. Niezwykle przyjemnie czyta się takie opisy, przemyślenia. :)
Jak wchodziłam za pierwszym razem na Twój blog, zrobiłam sobie spojler piątej części... No i teraz już wiem, co się stanie. Przynajmniej w jakieś tam malutkiej części.
Więc nie przedłużając, idę czytać piątkę!
xoxo,
sight :)